Białoruś – rewolucja on i offline. Komentarz Izabeli Albrycht

To nie pierwszy raz kiedy Aleksander Łukaszenka zdobył w wyborach prezydenckich rzekomo ponad 80% głosów uprawnionych do głosowania Białorusinów. I nie pierwszy raz, kiedy rządzący krajem od 1994 r. prezydent, po to aby uniemożliwić obywatelskie protesty de facto stosuje metody z orwellowskiego Roku 1984 poprzez zwiększanie kontroli, nadzoru i cenzury. Tym razem, wszystko wskazuje na to, że celowo postanowił oddzielić obywateli Białorusi od demokratycznego świata cyfrową żelazną kurtyną. Kurtyna jednak okazała się być nieszczelna.

To prawdopodobnie nie problemy techniczne, ale prezydent Łukaszenka próbuje odebrać Białorusinom narzędzia do komunikacji, aby uniemożliwić im przeciwstawienie się systemowej dyktaturze, której jest symbolem. Aktualne wydarzenia na Białorusi związane z odłączeniem większości kraju od usług internetowych nie byłyby zresztą pierwszą próbą kontroli ruchu internetowego i przepływu danych. Te działania białoruski reżim podejmuje od 2012 r., kiedy w obawie przed „internetową rewolucją” wprowadził szereg regulacji mających na celu blokadę niewygodnych domen internetowych na komputerach w urzędach publicznych, szkołach i uniwersytetach, ale także kafejkach internetowych. Dodatkowo, przez telekomy filtrowany jest ruch oraz zgodnie z narzuconym na nie obowiązkiem, przechowują i na żądanie władz udostępniają, dane o zachowaniach użytkowników w sieci. Te działania przypominają praktyki Rosji pod rządami Władimira Putina i aktualny „blackout” czy też „shutdown Internetu” i metody jego przeprowadzenia nie są obce Rosji, która wręcz za cel strategiczny postawiła sobie możliwość odcięcia się od światowego Internetu i testuje takie rozwiązanie od kilku lat. Ta koincydencja powinna zostać zauważona przez społeczność międzynarodową i wzbudzać podejrzenia. W przypadku kraju, w którym mamy zaledwie jednego dostawcę Internetu i kilku operatorów telekomunikacyjnych, nacisk polityczny na te podmioty nie jest zresztą trudny do przeprowadzenia.

Podobne działania władz obserwować możemy także w innych autorytarnych krajach. Internetu zostali pozbawieni w 2019 roku np. Irańczycy, a regularnej kontroli i filtrowaniu poddawany jest przepływ danych i informacji np. w Chinach. Właśnie ten przepływ danych jest kluczowy z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa. Widzimy natomiast duży rozdźwięk między działaniami rządów w tym zakresie – część z nich ma na celu zapewnienie bezpieczeństwa danych swoich obywateli, a także nadzór nad danymi istotnymi z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju, a inne mają na celu kontrolę danych po to, aby zwiększyć swoją wiedzę „o” i tym samym nadzór „nad” społeczeństwem (często nie tylko swoim). Aktualnie poprzez uniemożliwienie dostępu do pozyskania usługi VPN (virtual private network) oraz wyłączenie dużej ilości usług internetowych, władze Białorusi chcą ograniczyć skalę protestów społecznych, których powodem jest podejrzenie o sfabrykowanie wyników wyborów na korzyść urzędującego prezydenta Łukaszenki. Internet, który w swym założeniu winien być wykorzystywany przez władze do budowania platform współpracy i kontaktu między społeczeństwem a instytucjami publicznymi, na Białorusi wykorzystany został jako kolejne narzędzie opresji ze strony władz w stosunku do dziennikarzy, politycznych oponentów, aktywistów i przedstawicieli organizacji pozarządowych. Stało się to kilka minut po zamknięciu lokali wyborczych i dowodzi, że władze Białorusi musiały się do tego długo przygotowywać. Dowodzi jednak również tego, że nie przygotowały się w stopniu wystarczającym, aby całkowicie odciąć Białorusinów od cyfrowego świata.

Firmy analizujące ruch internetowy ujawniły, że zakłócenia w dostępie do usług internetowych były już dostrzegalne rano i dotyczyły m.in. publicznych usług, a później Messengera, YouTube’a, Twittera – czyli wszystkich tych platform, które mogą kształtować przekaz narracyjny dot. wyniku i przebiegu wyborów. Następnie cyfrowa kurtyna zawisła niemal nad większością kraju i objęła nie tylko Mińsk, ale wiele regionów, a wszystkie strony i serwisy informacyjne, a także platformy i komunikatory (Viber, WhatsApp, Messenger, choć nie udało się to w przypadku Telegrama) przestały działać. Kawałek po kawałku, dostęp do informacji i możliwość komunikowania się wewnątrz i na zewnątrz kraju, w tym relacjonowania video przebiegu protestów, zostały zablokowane. Nie było zbyt wiele innych możliwości do komunikowania się ze światem, oprócz serwerów proxy (Psiphon), które jednak szybko przestawały działać, gdyż były przeładowane i nie mogły udźwignąć tak dużego ruchu, a także już używanych przez część Białorusinów VPN-ów. Jednak finalnie blackout nie objął całego kraju, a Białoruś nie została odcięta od światowego Internetu, dzięki czemu świat dowiedział się o protestach i o nadużyciach władzy z pierwszej ręki, czyli od obywateli Białorusi. Zatem można wysnuć wniosek, że cała ta akcja nie została przygotowana w sposób wystarczająco profesjonalny. Możliwe, że władze mogły zostać „zmuszone” do użycia tego niedoskonale przygotowanego narzędzia z obawy, że w tych wyborach to Białorusini skuteczniej wykorzystają możliwości cyfrowe. Do monitoringu wyników wyborów stworzono bowiem aplikacje, z których jedna umożliwiała raportowanie nadużyć wyborczych, a druga o nazwie Golas (czyli Głos) umożliwiała każdemu wyborcy, który zalogowałby się do takiej aplikacji z użyciem swojego numeru telefonu udostępnianie zdjęć kart wyborczych z zaznaczonymi kandydatami opozycji . I ten właśnie „głos” ruchu, który chciał obywatelsko zweryfikować działanie komisji wyborczych, władze próbowały zagłuszyć i stłumić, gdyż najwidoczniej zasięg tej inicjatywy był wystarczająco dla nich niepokojący. Na ten moment otwarte pozostaje pytanie jak długo władze zdecydują się na utrzymanie tak drastycznych środków, które będą miały wpływ na pogłębienie nie tylko kryzysu politycznego, ale także gospodarczego. Na Białorusi niedostępne są bowiem także narzędzia internetowe istotne z punktu widzenia ciągłości biznesowej – Google Docs, Slack, czy też narzędzia do nawigacji oraz bankomaty.

Jedno jest pewne: znaczenie cyfrowego wymiaru rzeczywistości jest aktualnie nie do przecenienia, ale dotychczasowa historia upadku reżimów pisana była głównie „offline”, dlatego wielu Białorusinów prawdopodobnie nie podda się i będzie starała się walczyć o wolność i demokrację w swoim kraju także metodami „analogowymi”, i miejmy nadzieję, że w którymś momencie z sukcesem zapobiegnie ponownemu „zhakowaniu” wyborów.

Izabela Albrycht

 

Zdjęcie autorstwa Junior Teixeira z Pexels